Pisaliśmy kiedyś, że Zakopane nie ugościło nas jakością tamtejszego jedzenia. Błąkaliśmy się po jego pstrokatym centrum z nadzieją natrafienia na miejsce, w którym można byłoby dobrze zjeść. Do wejścia do restauracji Pstrąg Górski (ul. Krupówki 6a), zachęcił nas przyjazny wygląd lokalu i mnóstwo przesiadujących tam ludzi. Przyjemnie było się rozgościć przy drewnianych ławach, mając widok na tętniące życiem Krupówki.
Skoro już o przyjemnościach mowa, to zacznijmy od pozytywów. Kwaśnica serwowana w Pstrągu Górskim miała dobrze zbalansowany, kwaskowy smak. Czuć w niej było aromaty wędzonego mięsa, kapusta była dobrze przyrządzona. Cena zupy (300 ml, 7zł) w stosunku do jej smaku oraz wielkości porcji była odpowiednia. Pozytywem były też bardzo smaczne, świeże surówki (8zł), które nakładało się samemu (tylko raz), dzięki czemu można było dozować wielkość porcji oraz wybrać lubiane przez siebie warzywne sałatki. Podobało nam się to rozwiązanie z małym zastrzeżeniem, że pusty talerzyk na surówki otrzymaliśmy po przyniesieniu przez kelnerkę dań głównych. Danie mojej połówki zdążyło już porządnie ostygnąć, zanim wróciła ona z „surówkowego boju” znajdującego się na parterze restauracji. Dość przewrotnie – bo przecież byliśmy w Pstrągu Górskim, postanowiliśmy skonsumować baraninę. Ona zamówiła pieczeń baranią w sosie podgrzybkowym z kopytkami (180 gramów mięsa, 20zł), ja skusiłem się na rolki baranie nadziewane serem owczym, grillowane z ziemniakami (180 gramów mięsa, 21zł).
Przystanek w Pstrągu Górskim byłby całkiem udany ze względu na klimat tego miejsca, gdyby nie fatalne jedzenie (z pominięciem kwaśnicy i surówek). Być może powinniśmy się skusić na ryby – specjalność restauracji, ale skoro w menu znajdują się także inne dania, to uważamy, że powinny mieć one choćby przeciętną jakość. Jesteśmy bardzo rozczarowani tym miejscem. Można stwierdzić, że jeżdżąc do Zakopanego, sami pchaliśmy się do jaskini bylejakości i komercji, bo przecież miasto straciło już dawno klimat górskiego kurortu, ale z drugiej strony dlaczego ludzie spacerujący po Krupówkach są uważani za gorszą kategorię turystów? Przecież zostawiają tam swoje pieniądze, przeznaczają na wycieczkę do Zakopanego swój czas, choć mogliby pojechać w inne miejsca. Byliśmy wiele razy w stolicy Tatr i zawsze spotykaliśmy się z brakiem szacunku ze strony tamtejszych restauratorów, którzy uznają chyba, iż cepry zeżrą wszystko. To smutne. Będziemy wdzięczni, jeśli ktoś poleci nam dobrą restaurację w Zakopanem, gdzie liczy się klient, a nie wnętrze jego portfela.
Skoro już o przyjemnościach mowa, to zacznijmy od pozytywów. Kwaśnica serwowana w Pstrągu Górskim miała dobrze zbalansowany, kwaskowy smak. Czuć w niej było aromaty wędzonego mięsa, kapusta była dobrze przyrządzona. Cena zupy (300 ml, 7zł) w stosunku do jej smaku oraz wielkości porcji była odpowiednia. Pozytywem były też bardzo smaczne, świeże surówki (8zł), które nakładało się samemu (tylko raz), dzięki czemu można było dozować wielkość porcji oraz wybrać lubiane przez siebie warzywne sałatki. Podobało nam się to rozwiązanie z małym zastrzeżeniem, że pusty talerzyk na surówki otrzymaliśmy po przyniesieniu przez kelnerkę dań głównych. Danie mojej połówki zdążyło już porządnie ostygnąć, zanim wróciła ona z „surówkowego boju” znajdującego się na parterze restauracji. Dość przewrotnie – bo przecież byliśmy w Pstrągu Górskim, postanowiliśmy skonsumować baraninę. Ona zamówiła pieczeń baranią w sosie podgrzybkowym z kopytkami (180 gramów mięsa, 20zł), ja skusiłem się na rolki baranie nadziewane serem owczym, grillowane z ziemniakami (180 gramów mięsa, 21zł).
W tym momencie pisania recenzji zatrzymaliśmy się. Nie potrafiliśmy ująć słowami zastanej w restauracji nijakości smaku.Otrzymałem czarne, zwęglone (nie bójmy się tego słowa) bobki, które ktoś śmiał nazwać rolkami baranimi. Były tak twarde i zbite, że z trudem można je było pogryźć, nie mówiąc już o tym, że nie reprezentowały one innych smaków poza słonością i spalenizną. Nie wspomnę już o zapachu, który nadawał daniu iście hardcorowy charakter. Nadzienia serowego w rolkach nie było, za to obok mięsa leżała sobie a muzom niczego nie przypominająca smakiem masa. W zestawieniu z tym mięsem ziemniaki były po prostu rarytasem. Śmiało mogę stwierdzić, iż było to danie, które powinno się zwać porażką. Podnosi mi się ciśnienie, kiedy pomyślę sobie o takim obiedzie, dlatego głos oddaję Jej. Byłam bardzo głodna, dlatego z utęsknieniem czekałam na zamówione danie. Nie zniechęcił mnie jego rozczarowujący sposób podania, bo miałam nadzieję na odwrotnie proporcjonalny w stosunku do wyglądu smak (nadzieja – matka głupich). Po skosztowaniu kopytek zrzedła mi mina. Uwielbiam kopytka – to danie mojego dzieciństwa. Naprawdę nie wiem co trzeba zrobić, by zepsuć te świetne, proste kluski. Nie wiem jak można ich było w ogóle nie posolić i rozgotować je do tego stopnia, by miały konsystencję rozmoczonej galarety z mąki i wody. Podobnie nie wiem jak kucharz mógł je rzucić na talerz wiedząc, iż świadczą one o nim. Podanie mi czegoś takiego po prostu mnie obraziło. Tak niesmacznego dania nie jadłam nigdzie. Pieczeń barania, która okazała się być zmielonymi, idealnie okrągłymi plastrami sinego mięsa o nieokreślonym smaku, była zupełnie jałowa. Najsmaczniejszym (ale też nieidealnym) elementem posiłku były rydze, które podano mi w „sosie śmietanowym” zamiast podgrzybków. Przynajmniej było po nich widać to, iż są to faktycznie grzyby. Nie były tak przetworzone jak pseudo-mięso w pieczeni, dlatego zjadłam je z przyjemnością w wersji soute – bez sosu, bo był on tak rzadki jak mleko i równie niedoprawiony jak kopytka. Być może stał w pobliżu śmietany, dlatego w menu został szumnie nazwany śmietanowym, ja określiłabym go mianem zabielonej wody, bo spływał po grzybach niczym górski potok po skałkach. Cieszyłam się z zamówienia surówek, bo dla mnie tylko one zasłużyły sobie na miano smakowitych.
Przystanek w Pstrągu Górskim byłby całkiem udany ze względu na klimat tego miejsca, gdyby nie fatalne jedzenie (z pominięciem kwaśnicy i surówek). Być może powinniśmy się skusić na ryby – specjalność restauracji, ale skoro w menu znajdują się także inne dania, to uważamy, że powinny mieć one choćby przeciętną jakość. Jesteśmy bardzo rozczarowani tym miejscem. Można stwierdzić, że jeżdżąc do Zakopanego, sami pchaliśmy się do jaskini bylejakości i komercji, bo przecież miasto straciło już dawno klimat górskiego kurortu, ale z drugiej strony dlaczego ludzie spacerujący po Krupówkach są uważani za gorszą kategorię turystów? Przecież zostawiają tam swoje pieniądze, przeznaczają na wycieczkę do Zakopanego swój czas, choć mogliby pojechać w inne miejsca. Byliśmy wiele razy w stolicy Tatr i zawsze spotykaliśmy się z brakiem szacunku ze strony tamtejszych restauratorów, którzy uznają chyba, iż cepry zeżrą wszystko. To smutne. Będziemy wdzięczni, jeśli ktoś poleci nam dobrą restaurację w Zakopanem, gdzie liczy się klient, a nie wnętrze jego portfela.
do takiego pstrąga na pewno dobre są też warzywa z dobrego ogrodu
OdpowiedzUsuń