sobota, 8 listopada 2014

Ukraina - Lwów - Masoch Cafe

Znacie swoje utajone pragnienia erotyczne? Lubicie perwersję i nietypową rozkosz? Chcielibyście poczuć, czym jest dotyk gorącego wosku na skórze lub uderzenie pejcza w najbardziej newralgiczne punkty na ciele? A może pragniecie ponadto zasmakować czegoś co zgwałci wasze podniebienia? Leopold Ritter von Sacher-Masoch znał mroczne zakamarki ludzkiej duszy. Od jego nazwiska pochodzi dobrze wszystkim znany masochizm. Masoch mieszkał w kamienicy przy ulicy Serbskiej 7, w której to obecnie mieści się Masoch Cafe (Мазох cafe) – świątynia bólu.

Obok drzwi do Masoch Cafe ciężko przejść obojętnie. Posąg Leopolda Masocha zaprasza do wkroczenia w krainę grzechu. Nie jest to wejście zwyczajne. Należy zwrócić uwagę na jego symbolikę. Dziurka od klucza (przedstawiona na drzwiach) ma kojarzyć się z podglądaniem. Czego? To oczywiste - niecnych scen, które rozgrywają się we wnętrzu.

W środku Masoch Cafe zostaliśmy powitani przez seksowną panią kelnerkę i zaprowadzeni do stolika. Zaskoczyły nas odgłosy uderzeń i okrzyków, dochodzące z piwnicy. Czuliśmy się jednocześnie zaniepokojeni i podekscytowani. Na szczęście zajęliśmy miejsce w pobliżu wyjścia – na wszelki wypadek :). W knajpie atakował nas czerwony kolor, kojarzący się z alkową. Ściany przepełnione były fallicznymi motywami, kobiecymi torsami a do naszych uszu dobiegała klimatyczna muzyka. Można było usiąść na taborecikach z wyżłobionymi odciskami miejsc intymnych, zapiąć się w kajdanki zwisające ze ścian lub przypiąć łańcuchem do stolika. Minusem był bardzo długi czas oczekiwania na kartę dań, mimo że pomieszczenie było monitorowane. Widocznie panie kelnerki były zajęte pejczowaniem. Nasze oczekiwania zostały w końcu wynagrodzone przyniesieniem przez damę w gorsecie niesamowitej karty okraszonej lekkim futerkiem, w której większość pozycji zajmowały drinki. My do Masoch Cafe przyszliśmy w konkretnym celu. Chcieliśmy skosztować tamtejszych ślimaków i jąder byka. Należy wspomnieć o tym, że bycze jądra obok sera owczego z larwami (Casu Marzu) czy kiszonych jajek, stanowią jeden z najobrzydliwszych przysmaków świata. Kiedy zaserwowano nam zamówione potrawy, nasz wzrok przykuła forma podania byczych jąder. Prezentowały się one zupełnie inaczej, niż opisano je w karcie. Sos kaparowy, z którym miały być podane, wyglądał jak krew, a smakiem przypominał czerninę. Kapary w sosie nie wyglądały apetycznie i nie przypominały smakiem tego warzywa. Konsystencja mięsa i jego zapach były dla nas odrzucające. On po pierwszym kęsie zamarł z nieprzełkniętym kawałkiem i nie wiedział co z nim zrobić. Stwierdził, że może uda mu się skonsumować to danie, jeśli nałoży na kawałek jądra sos kaparowy. Niestety smakowało to masochistycznie – wiem, bo wmusił we mnie odrobinę tego paskudztwa. Ponadto gąbczastość mięsa i świadomość tego co w nim się znajdowało w czasach szczęśliwego żywota byka, potęgowały odruchy wymiotne. Uratowałam mojego mężczyznę serwując mu grzanki, które były dodatkiem do ślimaków.

Potrawa przeze mnie zamówiona nie była tak bardzo efektowna jak jądra. Ślimaki z masłem pietruszkowo-czosnkowym smakowały dobrze, szczególnie jeśli zestawiło się je z daniem mojej drugiej połowy. Uważam jednak, iż mocny smak masła był zbyt dominujący. Przetestowaliśmy także drinki, które były dość dobre, ale nie wyróżniały się niczym szczególnym. Niemały rachunek za nasze kulinarne wybryki podano nam w atłasowym trzewiku. Nawet mocne uderzenie pejcza, którym pożegnała nas kelnerka, nie pozwoliło nam zapomnieć o strasznej przygodzie smakowej, którą przeżyliśmy.






2 komentarze:

  1. Byłam tam w ubiegły weekend! Jest lepiej niż piszecie, ale gorzej niś się spodziewałam. ;) Pozdrawiam! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Też tam byłem jakiś czas temu, mnie się podobała :)

    OdpowiedzUsuń