wtorek, 11 listopada 2014

Włochy - Rzym - Camedda 1970

„(...) prawdziwa podróż, rozumiana jako wchłonięcie pewnej "zewnętrzności" odmiennej od tej codziennej, pociąga za sobą całkowitą zmianę odżywiania, pochłanianie zwiedzanego kraju w jego faunie i florze oraz w jego kulturze (chodzi nie tylko o odmienne zabiegi w przyrządzaniu i przyprawianiu potraw, lecz także o używanie odmiennych narzędzi, którymi rozgniata się mąkę, czy miesza w kociołku), wprowadzenie go przez usta do przewodu pokarmowego. Jest to jedyny sposób podróżowania, który ma sens w dzisiejszych czasach, kiedy wszystko to, co jest widziane, można równie dobrze zobaczyć w telewizji, nie ruszając się ze swego fotela" – Italio Calviano.
Kierując się słowami autora „W słońcu jaguara”, wyruszyliśmy latem w podróż do Włoch – kraju zabytków, wina i radości. Naszym kulinarnym celem było zjedzenie doskonałej lasagny. Niestety nie było to łatwe. Wszystkie prawdziwe, włoskie restauracje były zamknięte z powodu urlopów właścicieli. Znużeni długimi poszukiwaniami czynnej włoskiej knajpki, natrafiliśmy na Camedda dal 1970 przy Via delle Fornaci, 46 – pięknie wyglądającą pizzerię. Widzieliśmy w niej Włochów i ten fakt skusił nas do zajęcia jedynego wolnego stolika na zewnątrz. Pojęcia wolny stolik użyłam na wyrost – był to stolik zajęty pozostałościami po klientach, a jego uprzątnięcie odbyło się chyba tylko dzięki złowrogiej minie mojej połówki. Obsługiwała nas kelnerka ni w ząb nie znająca języka angielskiego. Niby to norma jak na włoskie standardy, ale niemożność porozumienia się z obsługą w turystycznym kraju jest zjawiskiem dziwnym. Zamówiliśmy lasagnę, która... okazała się odgrzanym w mikrofalówce kawałkiem makaronowej zapiekanki, której smak był po prostu okropny. Danie smakowało nieświeżo. Było kwaśne, wysuszone, strasznie słone, nieprzyjemnie pachniało. Pani kelnerka nie rozumiała (lub nie chciała zrozumieć) naszych niezadowolonych uwag. Ponadto wiele do życzenia zostawiała czystość sztućców i szklanek. Porcja pomidorowej podeszwy kosztowała 12 euro. Czasem lepiej nie jeść, niż posilać się byle jak i byle czym. Najwyraźniej 44 lata działalności gastronomicznej niczego nie nauczyły właścicieli Cameddy. Ludziom powinno dawać się jedzenie, a nie jego kloaczną imitację. Na prawdziwą lasagne natrafiliśmy dopiero w Wenecji.


0 komentarze:

Prześlij komentarz