czwartek, 6 listopada 2014

Ukraina - Lwów - Restauracja Flaming (2)

Korzeni lwowskich pyszności należy doszukiwać się w społeczeństwie posudysławowskim, którym rządził król Daniel I Romanowicz Halicki (założyciel Lwowa). Na potwierdzenie tej tezy można przytoczyć słowa Adriana Jusupovića we „Wpływie halickiego otoczenia książęcego na władzę w pierwszej połowie XIII wieku, na przykładzie Sudysława”: „Daniel [Romanowicz] zajął dwór Sudysława. Ile tam było wina, owoców, jedzenia (…)”. Niestety widoki pustych półek w sklepach i mnóstwo przeterminowanej żywności w marketach w 2013 roku, nijak mają się do tego bogatego opisu historii miasta. Na szczęście honoru lwowskiego jedzenia dzielnie bronił Flaming, z którym mogliście się zapoznać w pierwszym poście (Ukraina – Lwów – Restauracja Flaming (1)).

Restaurację przy ul. Krakivskiej 25 odwiedziliśmy niejeden raz. Przekraczając ponownie próg tego miejsca, poczuliśmy swoiste déjà vu rodem ze starodawnych filmów. Powitała nas ta sama obsługa. Było nam miło, kiedy widzieliśmy, że osoby pracujące we Flamingu cieszyły się z naszego powrotu do tej restauracji. Być może ich uśmiech spowodowany był podwyższeniem dziennego utargu Flaminga, jednak jak mówi Ona (optymistyczne): jest to szczera radość, widzę życzliwych ludzi, czuję się jak w domu. Ja czułem jedynie ubywające hrywny z mojego portfela. No dobrze, przesadziłem. Za obiad dwudaniowy z deserem i napojami dla 2 osób zapłaciliśmy 180 hrywien, wtedy około 80 zł, a licząc po dzisiejszym kursie hrywna/złoty to 36 zł. Uśmiechy na naszych twarzach po zakończonym obiedzie mówiły jedno – znaleźliśmy się w miejscu idealnym, w skarbnicy pysznego jedzenia, na które było spokojnie stać polskiego studenta. Na zdjęciach możecie zobaczyć barszcz ukraiński, który zamówiliśmy jako pierwsze danie. Absolutnie genialna zupa. Jej skład był typowy: buraki, kapusta, pokrojone ziemniaki, groch, czosnek oraz kawałki gotowanej wołowiny. Ważnymi elementem odróżniającym barszcz ukraiński od innych barszczy była pampuszka (bułeczka polana zimnym sosem czosnkowym i okraszona posiekanym ząbkiem czosnku). Prawdziwy miód dla podniebienia. Na drugie danie delektowałem się cielęciną zapiekaną z serem i jabłkami, a Ona placuszkami z cukinii, do których dołączona była sosjerka wypełniona po brzegi cudownym, grzybowo-śmietanowym sosem oraz wątróbką cielęcą – przygotowana wzorcowo. Deser zjedliśmy z trudem. Właściwie „zjedliśmy” to za dużo powiedziane. Wmusiliśmy w siebie odrobinę tych słodkich specjałów, aby dowiedzieć się, czy były warte grzechu. Pieczone jabłuszko z ryżem i rodzynkami oraz jabłko z morelami w syropie morelowym okazały się fantastyczne. Niestety nasze żołądki miały ograniczoną pojemność. Może to i dobrze? Zmieszczenie się do zatłoczonych marszrutek wymagało od nas ekwilibrystyki. Teraz kiedy Ona narzeka na MPK, przypominam jej o przechylonych, zatłoczonych ukraińskich autobusach. Przez krótką chwilę mogę cieszyć się błogą, niczym niezmąconą ciszą ;)


Barszcz ukraiński z pampuszką we lwowskim Flamingu


Barszcz ukraiński z pampuszką we lwowskim Flamingu


Cielęcina zapiekana z żółtym serem i jabłkami we lwowskim Flamingu


Placuszki z cukinii z grzybowo-śmietanowym sosem oraz wątróbką cielęcą we lwowskim Flamingu


Jabłko z morelami w syropie morelowym we lwowskim Flamingu


Jabłko z morelami w syropie morelowym we lwowskim Flamingu


Jabłko nadziewane różem i rodzynkami we lwowskim Flamingu


Jabłko nadziewane różem i rodzynkami we lwowskim Flamingu




1 komentarz: